Szkolenia. Pomysły nad garami
Nie ma nic przyjemniejszego jak po zakończonym szkoleniu zabrać się za gotowanie. I oprócz lasagne upichcić jakąś nową Ideę.
Nie, żeby tak od razu cały obiad – wystarczy ulubione danie, którego umiejętność wykonania doskonali się za każdym razem. Bo przepis to tylko punkt odniesienia. Teraz trzeba kombinować. Gotowanie to relaks, przyjemność i możliwość zapomnienia o tym co było teraz i co będzie jutro.
Pichcenie pomysłów
Przy okazji to czas na przemyślenia. Podobnie jak na siłowni, gdy półtorej godziny trzeba męczyć się na bieżni, a potem dźwigać ciężary. Zawsze coś ciekawego wpadnie do głowy.
A dziś wpadły przemyślenia o tym, czego często brakuje dziennikarzom czy pracownikom redakcji gazet lokalnych – możliwości dzielenia się swoimi uwagami i pomysłami. Nie, żeby małpować pomysły, ale te, które są godne uwagi zaadoptować do własnych potrzeb. Jak choćby budka do sprzedaży Tygodnika Podhalańskiego na Krupówkach, której pierwowzór spotkałem w angielskim Lincoln. Albo rura do wyeksponowania gazety wymyślona przez Arka Gruchota, wydawcę Nowin Raciborskich. A wspominany już na tym blogu konkurs z toną węgla do wygrania? Wystarczyło opowiedzieć o nim podczas szkolenia, by skorzystały gazety z różnych części Polski.
Może więc warto podrzucać dobre pomysły do wykorzystania? Jeśli stworzymy na tym blogu taki “Warsztat Idei” to można będzie poszukać tu inspiracji.
Jeśli masz coś ciekawego, czym chcesz się podzielić – napisz w komentarzu (lub mailu do mnie), a opublikujemy to w formie wpisu – oczywiście podpisując autora. Zapowiedź akcji będzie stale na belce u góry strony (Warsztat Idei).
A przy okazji do skomentowania dziennikarski pomysł na gotowanie. Od niego właściwie wzięła się moja mała fascynacja kuchnią. Czy można go ugrać także dla promocji gazety i zdobycia reklam? Pewnie tak, choć wydaje mi się, że w Tygodniku Podhalańskim z tej strony na niego nie spojrzeliśmy.
Faceci w kuchni po latach
Borowikowy szał w śmietanie
Risotto ai funghi porcini – brzmi bajecznie, podobnie smakuje. Masz lewe ręce do gotowania, a chcesz zabłysnąć? Spróbuj koniecznie.
Vincenzo Mecca w kuchni potrafi wszystko. Pod rękami szefa kuchni nowotarskiej Villa Toscana cebula błyskawicznie zmienia się w drobno posiekaną kostkę, a sypki ryż podrzucany w górę obraca się w powietrzu niczym naleśnik. Kilkanaście minut i możemy spróbować doskonałego dania.
Sposób? – zgodnie z założeniem ma być szybko i nieskomplikowanie. Vincenzo układa na desce małą, czerwoną cebulę. – Musi być taka – słodka, bo biała jest za bardzo piekąca, a nie wszyscy lubią intensywny smak cebuli – przyznaje krojąc warzywo.
Drobno poszatkowana wędruje na dno teflonowej patelni. Jeszcze kilka łyżek oleju „extra vergin” i krótkie smażenie. Chodzi o to, by za bardzo jej nie zrumienić. Wkrótce na patelni ląduje ryż. W wersji oficjalnej i smakowo jedynie słusznej musi być tylko opłukany, by dopiero teraz dojść do właściwego stanu. Ja jako kucharz – amator wybieram wersję łatwiejszą – ryż można wcześniej podgotować, tak na 70 procent, żeby później na patelni nie zmienił się w śnieżnobiałą papkę. Vincenzo wrzuca ziarenka na patelnię, potem co chwilę podrzuca całość w górę obracając zawartość.
Teraz najważniejsze – plastry borowika. Koniecznie świeże, nie suszone czy broń Boże marynowane, bo wtedy ocet zabiłby cały smak. Wiadomo, skoro dziś na próżno szukać w lesie grzybów, więc dobrze mieć w zapasie mrożonki. – Ja zawsze jesienią kupują spory zapas, potem je tylko oczyszczam i w całości daję do zamrażalnika. Trzeba jednak pamiętać, by przed przyrządzaniem risotto wyciągnąć je z lodówki wcześniej, tak, żeby przez noc się rozmroziły – tłumaczy kucharz.
Teraz Vincenzo dolewa około pół szklanki bulionu warzywnego. W wersji bez podgotowywania smażenie trwa dłużej, bo ryż dochodzi na patelni podlewany stopniowo wywarem. – Wlewamy wino – białe, wytrawne. Tak gdzieś ze setkę. Jak to wszystko wyparuje, będzie „tostato” – woła Włoch pochylając się nad patelnią.
Gdy po kuchni roznosi się aromat trunku, Vincenzo wlewa na patelnię obficie śmietanę. Jak zauważa, Polacy ją bardzo lubią, więc zwykle dodaje się więcej. We Włoszech wystarczy niewielka ilość. Co ważne, dopiero teraz można posolić i doprawić potrawę. – Ryżu nie solimy, nic nie solimy. Dopiero teraz – podkreśla posypując białym proszkiem potrawę na patelni. Jeszcze trochę pieprzu i garść parmezanu i aromatyczna papka ląduje na talerzu. Nieco zielonej pietruszki na wierzch i wszystko gotowe.
Smak? Bajeczny – grzyby wręcz rozpływają się w ustach, a ziarnisty, lekko twardy ryż w śmietanowym sosie daje błogie uczuci sytości. Teraz można zamknąć oczy i pomarzyć o tym, czego o tej porze każdy Włoch doświadcza – kilka godzin sjesty. Z lenistwa wyrywa dzwonek telefonu. Do roboty!