Lala królowa lawet

Po niewielkich doświadczeniach dziennikarza motoryzacyjnego i przeciętnych jako kierowcy dojrzałem do napisania antyporadnika. Niżej pierwsza próbka autorskiego „Jak nie…”
Bo trzeba się na wszystkim znać. Wychodząc z tego niezbyt trafnego założenia lata temu wpadłem na pomysł redagowania strony motoryzacyjnej. Co z tego, że prawo jazdy miałem zaledwie od kilku lat – uwielbiałem samochody. Zresztą dotąd uwielbiam. Co z tego, że nie wiedziałem czym jest moment obrotowy, a o istnieniu kolejnych części mojego samochodu dowiadywałem się głównie od mechanika i z faktur za zakup części do wymiany w moim zdezelowanym polonezie!
Motoidea
Pomysł był prosty – spojrzeć na samochody z punktu widzenia użytkownika. Przecież nie każdy kierowca zna się na budowie silnika, a jeździ. Zresztą, opinie znawców można przeczytać w każdym tygodniku motoryzacyjnym. Ja chciałem pisać o nowościach, ale tych, które pojawiły się w lokalnych salonach. O tym co kupują i czym jeżdżą górale. I pisałem. Choć dotąd nie wiem jaki był odbiór. To była epoka przedinternetowa, więc nikt nie miał okazji wyśmiać mnie na fejsie czy skomentować tekstu na stronie.
Dziś przypominając sobie jazdę wówczas nowym fiatem stilo, mniej nowym ale wciąż popularnym lanosie, oplu combo czy fordzie mondeo wciąż pamiętam dreszczyk emocji jaki towarzyszy człowiekowi po zajęciu miejsca za kierownicą.
Pomysł okazał się strzałem kulą w płot – kariery jako znawca motoryzacji nie zrobiłem. Jedyną pamiątką tamtych czasów jest newsletter Skody, który wciąż przychodzi na mojego maila.
Poradnik motoryzacyjny Józefa F.
A tak na spokojnie, patrząc na moje motoryzacyjne doświadczenia powinienem się zająć pisaniem poradnika z tytułem zaczynającym się w rodzaju „Jak nie…”.
Jak nie kupować samochodu. Dawno temu mój mechanik zasypywany niekończącymi się pytaniami co kupić, by przesiąść się z leciwego poloneza do samochodu niewiele droższego, ale za to całą epokę nowocześniejszego w końcu machnął ręką – weź żonę do komisu, niech się rozejrzy jaki kolor się jej podoba – przyznał ze śmiertelną powagą.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Tak stałem się właścicielem Renault 19 koloru, którego nie jestem w stanie określić. Ale za to z automatem.
I tu kolejna lekcja z serii.
Jak nie ulegać stereotypom. Moje pierwsze renault miało automatyczną skrzynię biegów.
– Musi się zepsuć – ostrzegali wszyscy dookoła.
– Cała Ameryka od dziesięcioleci jeździ na automatach i co? – tłumaczyłem sobie.
I co? Miał się zepsuć, więc się zepsuł.
Naprawa pochłonęła majątek, wymiana na manualną skrzynię okazała się rozsądnym wyjściem, bo dzięki temu udało się sprzedać moją renówkę koloru morskich głębin.
Jak nie uwierzyć sprzedawcy. Za każdym razem, gdy jadę obejrzeć upatrzony w internecie samochód powtarzam sobie przez całą drogę, by nie dać się ponieść. To tylko samochód, ma na pewno kupę usterek, potężnego dzwona w historii i na pewno nie jeździła nim starsza Niemka w dodatku niepaląca. A potem słucham idiotycznej historyjki i oczywiście nie wierzę… by handlarz kłamał. I łykam kolejne opowieści.
Raz doszedłem do wniosku, że facet, który mieszka niedaleko nie będzie mi sprzedawał grata. Przecież kiedyś go spotkam i co? I nic. To prawda, że śliczna Laguna miała mały przebieg. Prawda, że nie miał nią najmniejszej stłuczki. Bo przestała dwa lata u mechanika, który mocno się namordował, by złożyć do kupy totalnie rozpieprzone auto sprowadzone na lawecie.
Jak nie wierzyć prawom Murphy’ego. Ponoć jak coś się ma zepsuć to na pewno się zepsuje. Ale gdzie tam – przecież dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi! Kupiłem kolejny automat.- W końcu limit pecha już wykorzystałem – tłumaczyłem sobie.
Okazało się, że nie. Ale, żeby być sprawiedliwym – skrzynia biegów nie była pierwszą rzeczą, która zepsuła się w moim nowym autku. Miłośnicy marki, których spotkałem na stronie fanclubu, mówią o nich pieszczotliwie „Lala”, „Lalka”, „Lalunia”. Zarejestrowałem się, bo na forum można znaleźć wiele informacji jakie są objawy danej usterki. To tylko czujnik ciśnienia oleju w turbinie. Mały drobiazg za jedyne 600 zł. Ulga. Do czasu, aż moja autko przez złośliwych określane „królową lawet” nieoczekiwanie znudziło się dalszą jazdą. Wystarczył telefon do mechanika. Wszystko wskazuje na to, że to skrzynia. No, jasne.
Dzięki temu moja wiedza z zakresu budowy automatycznych skrzyń biegów wzbogaciła się o kolejne pojęcia – półośka (urwana), moduł sterujący (do wymiany), elektrozawory (j.w.), taśma biegu wstecznego (pęknięta).
Jadąc do kolejnej naprawy przysięgam sobie, że jak tylko będzie dobra to natychmiast daję ogłoszenie i sprzedam „Lalunię” w cholerę.
Wracając wsłuchuję się jak gładko wskakują przełożenia. Jak miło. W domu słyszę od lepszej połowy – żal sprzedawać skoro tyle pieniędzy w nią włożyliśmy.
Może i żal. Obawiam się, że kolejny wpis z cyklu będzie się zaczynał: „Jak nie… zmieniać zdania”.