Dziennikarz z kraju frustratów

Spalding nie jest pięknym miastem, nie wymieniają go przewodniki. Ale za sprawą pogodnej, starszej pani jestem nim oczarowany.
Anglia wyczekana. Kraina idealna, przecież w naszym kraju można sobie wyobrazić, że tu wszystko jest cool i super, a cały system funkcjonuje idealnie. Nie to co w naszej zapyziałej Polsce. I tu następuje pierwsze zdziwienie.
To ma być wyprawa w poszukiwaniu bohaterów mojego reportażu sprzed lat. Ziuta z Szaflar prowadził w Lincoln niewielki warsztat samochodowy w starym garażu. Tomek z Rabki był recepcjonistą w hotelu. Opisywałem parę innych osób mniej lub bardziej związanych z Podhalem, jak choćby szef restauracji Janosik w Bostonie pochodzący gdzieś z centralnej Polski. Spróbuję dowiedzieć się jak im idzie dziś, kto zyskał, kto stracił. Kto wrócił do Polski.
Jadę sobie sołtysówką
Nawigacje prowadzi nas z lotniska w Nottingham do niewielkiej wioseczki o dźwięcznej nazwie Whaplode niedaleko Spalding. Większość drogi pokonujemy jadąc wąziutką, asfaltową drogą zwaną country line. Niedawno na swoim blogu Anna w Walii pytała jak będzie brzmiał polski odpowiednik tego słowa. Rzuciłem krótko: sołtysówka.

Jadąc opisywaną drogą nie mogę się oprzeć trafności tego określenia. Droga ma szerokość jednego samochodu. By można się minąć – co jakiś czas jest dostawiona zatoczka. Ktoś się zatrzyma, mrugnie światłami – możemy jechać. I tak kilkanaście mil. U nas takie drogi wiodą albo przez oddalone, niewielkie przysiółki w górach, albo bezpośrednio do pól. Ot takie trakty, którymi co najwyżej sołtys zawiaduje. I tak za każdym razem człowiek przeklina, kto wymyślił, by te kilkaset metrów przejeżdżać po tak wąskim, asfaltowym dywaniku.
A w hrabstwie Lincolnshire jakoś to nie za bardzo ludziom przeszkadza. Mimo, że możnaby zbudować znacznie szerszą szosę, bo teren pusty, wokół pola i płasko jak po stole.
Przyjechałem właśnie z kraju, w którym wkurzeni kierowcy stojąc czterdzieści minut w korkach w drodze na wakacje zmuszają premiera do wydania 20 mln zł, by otworzyć autostradowe bramki w weekendy. Wszyscy klną na czym świat stoi, że nie ma autostrad, a stare drogi są dziurawe. Ale co znaczy prawdziwe przekleństwo można się przekonać dopiero, gdy drogowcy wejdą na drogę, by rozpocząć remont. Bo powinno być wcześniej, później, nie tak, inaczej. Średniowieczny Stańczyk śmiał się, że w kraju mamy najwięcej medyków. Dziś wiadomo, że w Polsce przeważają fachowcy od dróg.
Kompleks frustrata
Przed wyjazdem zobaczyłem na facebooku wpis Tadka Bącala, nowotarskiego fotografa, który zamieścił zdjęcia z remontowanego w mieście stadionu. Szczęka mi opadła, bo pamiętam to rozryte klepisko, a teraz widać trybuny, trawkę, zaplecze. No, fantastycznie! I czytam komentarze: beznadzieja, a po co nam piłkarski stadion? Dlaczego nie remontują lodowiska? A czemu dyskryminują biegaczy i nie zrobili bieżni lekkoatletycznej? Loża frustratów niezadowolonych ze wszystkiego! Na drugi dzień Tadek zamieszcza zdjęcia obiektów przy hali Gorce w tym samym mieście – z boiskiem, bieżnią, kortami. Fan lekkoatletyki nawet nie wiedział, że i coś takiego powstaje. Widać i tak nie biega.
Gdyby poznanie naszych miast ograniczyć do wiedzy wyniesionej z mediów, także tych społecznościowych wydawałoby się, że mieszkamy w jaskiniach.
Dlaczego nie potrafimy się cieszyć tym co mamy? Dlaczego nie potrafimy być życzliwi?
Dziś w Spalding podeszła do mnie przygarbiona staruszka. Zobaczyła, że się rozglądam dookoła, a na szyi mam aparat. Zagadnęła, pokazała gdzie są ciekawe miejsca i rozpromieniona poszła dalej.
Spalding nie jest pięknym miastem, nie wymieniają go przewodniki. Ale za sprawą pogodnej, starszej pani jestem nim oczarowany.
Jutro idę szukać polskich jabłek. Muszę zjeść jakieś, na złość Putinowi.
