To ja złodziej

Dla RTV Euro AGD jestem potencjalnym, a może realnym zagrożeniem. Złodziejem, który tylko czyha na ich towar, by ogłosić upadłość. I nie zapłacić.
Właściwie nie byłoby o czym pisać, prozaiczna sprawa w miesiąc po zakończeniu gwarancji padł mi netbook. Można się było tego spodziewać – w końcu nie po to produkuje się tani sprzęt, by działał bez końca. Co to ma wspólnego z jedną z największych sieci sklepów RTV skoro laptop był dołożony do zakupu telefonu?
Okazja – to właściwe słowo, które przyszło mi na myśl, gdy na stronie internetowej znalazłem sprzęt jaki mi pasował. Dotykowy ekran w razie potrzeby można odpiąć i korzystać z niego jako tabletu. Wszystko za 1599 zł. I to płatne w dziesięciu nieoprocentowanych ratach. Szybko wrzuciłem netbooka do internetowego koszyka i przeszedłem do płatności. Jako właściciel mikrofirmy oznaczyłem kwadracik „faktura” , uzupełniłem dane i czar prysł. Nici z rat, nawet tych oprocentowanych. Poczułem się jakby sam Bareja powiesił moje zdjęcie na sklepowej tablicy z napisem: tych klientów nie obsługujemy.
Nie zalegam z płatnościami, nie mam kłopotów z płynnością, ale przecież nikt nawet tego nie próbował sprawdzić. Po prostu – każdy przedsiębiorca, nie ważne czy drobniaczek jak ja czy finansowy potentat jest takim samym złodziejem, który tylko kupi laptopa i zaraz ogłosi bankructwo narażając RTV Euro AGD na bolesną stratę.
Przypomina mi się tekst, który opublikowałem prawie 5 lat temu w Tygodniku Podhalańskim: Koniec domniemanego oszusta. Była to relacja ze spotkania w Nowym Targu z ówczesnym wiceministrem gospodarki Adamem Szejnfeldem. Było o tym, że państwo, urzędy przestaną traktować wszystkich przedsiębiorców jako zagrożenie. Co więcej, zapowiadane wówczas „wielkie sprzątanie” doprowadzi do innego traktowania tych, którzy w największym stopniu tworzą dochód państwa. Zostawiłem w redakcji tekst, odpowiednie zdjęcie. Gdy zobaczyłem je już w gazecie przeszły mnie ciarki – wszystko poskładane było w ten sposób, że obok małego portretowego zdjęcia był tytuł, który wydawał się do niego opisem: koniec domniemanego oszusta. Na pewno nie było to zamierzone, a tym bardziej złowieszcze. Kilka dni później wybuchła afera hazardowa, a Adam Szejnfeld podał się do dymisji. Choć później nic mu nie udowodniono, skończył ministrowanie jako domniemany oszust.
Z zapowiedzi polityka niewiele zostało. W każdym razie, nawet jeśli państwo patrzy ciut przychylniej to sklepy wciąż widzą w przedsiębiorcach oszustów.