Media czyli triumf konfidenta

Uważaliśmy, że podsłuchiwanie to podłość. Dziś stało się ono cnotą. Szuja, ze swoim ubeckim mikrofonikiem jest bohaterem, a podsłuchiwany – łajdakiem.
Skoro inni mogą nagrywać w imię wartości i społecznego interesu – dlaczego nie spróbować samemu? „Taśmy Wprost” tak zawzięcie bronione przez redakcję i środowisko dziennikarskie już przyniosły pierwszy skutek. Ludzie nagrywają nawet w busie jadącym przez Zawoję.
Szuja i jego ukryty mikrofon
Gazeta Krakowska opublikowała w swym wydaniu internetowym nagranie znalezione na You Tube. To prywatna rozmowa radnego powiatowego Sławomira Hajosa z Zawoi, którą odbył w busie z tajemniczym pasażerem. Panowie się dobrze znają o czym świadczy poufały ton i liczne wulgaryzmy, których nie szczędzą obydwaj rozmówcy. Najwięcej dosadnych stwierdzeń pada pod adresem wójta.
Nie wiem kto nagrywał, ani kto to udostępnił. Przeraża fakt, że taki zapis powstał, a jeszcze bardziej, że opublikowała go gazeta.
Kiedyś uważaliśmy, że podsłuchiwanie cudzych rozmów to przejaw podłości i upadku obyczajów. Zwykle chamstwo, którego trzeba się po prostu wstydzić. Dziś z przerażeniem zauważamy, ze staje się ono cnotą. Szuja, ze swoim ubeckim mikrofonikiem staje się bohaterem, a podsłuchiwany – łajdakiem.
Ciekawe jakim językiem w rozmowach ze znajomymi posługują się owi kapusie, o czym rozmawiają i czy nie zdarza się im przekroczyć ogólnie przyjętych norm?
Przeraża też, że konfidenci ze swymi dyktafonikami potrafią dotrzeć do redaktorów gazet czy portali. Zamiast wylecieć z hukiem na zbity pysk – swe rewelacje zamieszczają na łamach. Co z tego mają? Pieniądze? Mimo wszystko wierzę, że nie o to chodzi i żadna redakcja za takie dno nie zapłaci. Ale szuja może odnieść dodatkowy efekt – zniszczenie konkurencji w wyborach lokalnych czy załatwienie prywatnego biznesiku. Stąd gra staje się warta świeczki. A jeśli do tego uda się szui przekonać redaktora, że ma „rewelacje demaskującą lokalne układy” ten chętnie pomyli etykę dziennikarską z kodeksem stręczyciela.
Bo burmistrz to ch…
Nagrywanie było i jest dopuszczalnym sposobem zdobywania informacji przez dziennikarza. Ale nie każdej i nie w każdy sposób. Cel nie może uświęcać środków.
Lubię Kodeks Postępowania Krajowego Związku Dziennikarzy w Wielkiej Brytanii bo jest dokumentem krótkim i konkretnym. Na jednej stronie zawiera 12 punktów. Jest oczywiście zasada ochrony źródeł informacji. Ale jest też punkt o informacji zdobywaniu.
„Pozyskuj informacje z wiarygodnych, bezpośrednich, jawnych źródeł, poza przypadkami dochodzeń, które mają szczególne znaczenie dla interesu publicznego i wymagają dowodów, które nie mogą być pozyskane w sposób bezpośredni”
Podsłuch, ukryta kamera, czynności operacyjne można wykorzystać w wyjątkowej sytuacji. Nie wolno nagrywać z ukrycia prywatnych rozmów licząc, że ktoś coś powie tak, by można było to wykorzystać. O ile można uzasadnić zaopatrzenie w mikrofon biznesmena udającego się na rozmowę z senatorem w sprawie lewego przejęcia publicznej działki pod prywatny biznes – to nie wolno korzystać z nagrania rozmowy towarzyskiej tylko dlatego, że padają k… czy ch… pod adresem wójta. Można nagrać wręczenie łapówki, jeśli będzie to dowodem dla sądu, a nie rodzajem szantażu czy okazją wyłącznie do podniesienia nakładu.
Dziennikarska apokalipsa
Boję się, że doczekamy się błyskotliwych karier domorosłych „dziennikarzy śledczych”, dla których etyka niewiele znaczy, a ubeckie metody inwigilacji i podsłuchiwania staną się codziennym narzędziem pracy.
Boje się, że niedługo bardziej niż pisarski warsztat liczyć się będzie przebojowość, chamstwo i umiejętność zamienienia siatki współpracowników na listę konfidentów.
Boje się, że w trosce o wysokość nakładu czy słupki wejść na stronę postępować będzie już nie tylko tabloidyzacja mediów, ale ich zeszmacenie.
Mam jednak nadzieję, że wraz z obserwacją całego zamieszania związanego z „taśmami Wprost” sami się zreflektujemy i odrzucimy ubeckie metody jako podstawowe narzędzie pracy.