Siłownia, pomysły i pot na bieżni

Ostre pióro, świetny warsztat, dobrzy informatorzy – to nie wystarczy. Musisz mieć czas dla siebie. Te półtorej godziny choć dwa razy na tydzień, by pobyć z własnymi myślami.
I wcale nie proponuje tu jakiegoś zagadkowego rodzaju medytacji, ani wizyty na kozetce psychoanalityka.
Ja swoją ciszę znalazłem na hałaśliwej siłowni. To nic, że w tle głupkowata muzyka z pogranicza techno i disco polo. Nie przeszkadza mi nawet, gdy w kącie któryś z siłaczy wydaje pod sztangą jęki pasujące do ścieżki dźwiękowej taniego porno. Najważniejsze, że nikt mnie nie zagaduje, a ja pocąc się mam czas na przemyślenia. A przy okazji na odreagowanie.
Hegel u Żurka
I bywa, że pojawiają się ciekawe pomysły nie tylko na napisanie, ale i samą konstrukcję tekstu. To gdzieś na bieżni przyszedł mi do głowy pomysł, by pisząc o twórcy szachów dla trzech graczy, wpleść wszystko w rozmowę przy partii na szachownicy. I dodać nie tylko opowieść o tym jak opatentowany już pomysł ewoluował, ale i jaka była związana z nim filozoficzna otoczka. I właśnie wylewając z siebie ostatnie litry potu wymyśliłem lead, który dotąd jest moim ulubionym:
Na Przysłopiu, przez stolarza Żurka, Heglowską dialektykę trafił szlag.
I tak powstał krótki reportaż pt. „Dobro, zło i trzeci do szachów„. Może, gdyby nie te półtorej godziny na siłowni napisałbym sztampowy tekst o pomyśle, patencie, małym biznesie i planach na przyszłość? Wierszówka byłaby ta sama, ale satysfakcja nieporównywalnie mniejsza.
Fizyczny wysiłek jest też nieoceniony jako sposób odreagowania złości. Przecież nie zawsze wszystko się udaje. A z czasem w osobistej skrzynce na redakcyjnym Presserwerze wydłuża się lista tekstów nieopublikowanych.
Moja najnowsza porażka to zapis moim zdaniem świetnej rozmowy z ponad 80 letnim synem… Józefa Stalina. Nie było łatwo namówić go na spotkanie. Zgodził się pod warunkiem, że nie podam jego nowego nazwiska. Choć jest szanowanym obywatelem, bardzo ciekawym człowiekiem o głębokich przemyśleniach i ciekawych poglądach – wciąż wlecze za sobą jakiś ciężar wstydu. I przekonanie, że ojciec wcale nie był komunistą. Ot, zwykłym rzemieślnikiem w małym miasteczku, który w latach dwudziestych w gazecie wyczytał o sowieckim przywódcy. I nie przypuszczając nawet, że nazwisko Stalin kiedyś będzie synonimem satrapy i ludobójcy – chętnie zmienił swoje.
Limo i oko Stalina
Już na początku Jasiek zaproponował, byśmy przeszli na ty. Cóż, widzę, że zaczynam mieć coraz więcej kolegów z tej kategorii wiekowej. Umówiliśmy się, że przed publikacją dam mu tekst do przeczytania. Prawie dwugodzinna rozmowa była poruszająca. Były łzy w oczach starszego człowieka i niezwykła opowieść o życiu, niezawinionym piętnie, a wreszcie prawdziwej szkole pokory.
Gdy wszystko w końcu spisałem, byłem z siebie naprawdę dumny. Wydawało mi się, że unoszę się nad ziemią, bo to był świetny tekst!
Wysłałem go Jaśkowi. Na spotkanie poszedłem pewny siebie – przecież musi mu się spodobać! Gdy zerknąłem na tekst zobaczyłem przekreślony tytuł i zakreślony ostatni akapit. – Nie jest źle – pomyślałem. Tyle zmian można zaakceptować, a do końcówki i tak nie byłem przekonany.
Ale Jasiek miał zupełnie inne zdanie. Jedyne, co zaakceptował to właśnie ten ostatni akapit. Próbowałem go jeszcze przekonać, ale cóż – tak się umawialiśmy. Obiecywałem, że bez jego zgody tekst się nie ukaże. Jeszcze raz spojrzałem w te jego niebieskie oczy, w których podczas poprzedniej rozmowy widziałem łzy. Teraz chętnie dołożyłbym pokaźne limo. I to własnej roboty.
Co było zrobić? Zacisnąłem zęby, tekst wycofałem z makiety. A potem poszedłem na siłownię. Pomogło. Polecam…