Moderator bezwzględny i sposób na internetowy hejt
To ja moderator. Może mnie nienawidzisz, bo usuwam twoje wpisy, może krytykujesz bo uważasz, że niszczę wolność słowa. Ale to mój sposób na internetowy hejt.
Czujesz się bezpieczny i anonimowy w sieci. Wierzysz, że wystukując kolejne akapity na klawiaturze laptopa nikt cię nie widzi. Ty też nie widzisz. I nie wiesz jak to może boleć.
Samonakręcająca się spirala
Masz misję i przekonanie, że Twoje poglądy i opinie są ważne. Tym ważniejsze, że muszą przebić się przez poglądy i opinie innych. By tego dokonać muszą być jeszcze bardziej ostre, może nawet drastyczne, a na pewno celne. W punkt.
A potem musi być riposta na odpowiedź. Równie celna, jeszcze bardziej dobitna, a najlepiej wbijająca rozmówcę w glebę. Miażdżąca. Przytłaczająca. A, że brak słów – te ostrzejsze zastępujesz wulgarnymi. Te mocne zamieniasz na obraźliwe. Te przygważdżające delikatnie przechodzą w grożące.
On nie pozostaje dłużny. Wymiana ciosów trwa. Ale przecież ostatnie zdanie musi należeć do ciebie. Więc idziesz coraz ostrzej i brutalniej. Nie zauważasz, gdy poziom dyskusji sięga rynsztoka. Nakręcasz się coraz bardziej. Klniesz i wyzywasz. Nienawidzisz wszystkiego co wiąże się z adwersarzem, który z czasem zmienił się w przeciwnika, potem wroga, a teraz… brak ci słów jak go określić.
Powoli wyłania się ekstrakt nienawiści w czystej formie. Hejt powszedni, któremu ulegają ludzie wydawałoby się zupełnie spokojni i na co dzień normalni. Jak ty.
Dziennikarstwo klikalne
Ring, jakim stał się internet ocieka wirtualną krwią. Bywa, że nienawiść w sieci przynosi efekty w życiu. Przykład morderstwa Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska to efekt nakręcania spirali nienawiści.
Po zabójstwie wszyscy zaczęli wskazywanie winnych oczywiście wymachując palcem jak najdalej od siebie. Tradycyjnie przodują w tym dziennikarze i wydawcy gazet czy portali. Czy jednak wszechmogący współczynnik klikalności w tym przypadku nie ocieka krwią?
Jako dziennikarze nauczyliśmy się, by – podobnie jak w przypadku komentatorów – podkręcać newsy, by ktoś chciał w nie kliknąć. Stąd tytuły zawierające chwyt skłaniający do wejścia dalej, treści, które nie pozwalają oderwać się od tekstu. Słowa Paula O’Neila nabierają ponurego znaczenia. Wbrew intencji ich autora, który mawiał:
“Zawsze należy uchwycić czytelnika za gardło w pierwszym akapicie, utopić mu kciuk w tchawicy w drugim i trzymać go pod ścianą aż do wersu z nazwiskiem”
Drastyczne. I jakby coraz mniej przenośne.
Moderacja – prosty sposób na internetowy hejt
Portal, który miał być nośnikiem szybkiej i obszernej informacji odpowiadając na żądanie gawiedzi staje się często plotkarskim maglem i miejscem zapasów w błocie. Możliwość komentowania przez każdego i na każdy temat zamiast demokratycznego forum stała się obfitym rynsztokiem nienawiści.
Jeszcze raz się okazuje, że podobnie jak w przypadku noża czy laski dynamitu – to od człowieka zależy jak narzędzie wykorzysta. I nie ma co liczyć, że z natury dobry człowiek zawsze wykorzysta je w takim właśnie celu.
Słowo może uszczęśliwić i zabić. Uratować i zniszczyć. Pomóc i zaszkodzić.
Moderuję komentarze na portalu Tygodnika Podhalańskiego. Nieczęsto, przy okazji dyżurów. I jest to zwykle zadanie najbardziej ze wszystkich dołujące. Bo często odkrywające podlejszą stronę ludzkiej natury.
Jeszcze kilka lat temu wszystko szło na żywioł. Komentatorzy mogli pisać co chcą, odhaczając wcześniej warunek, że zdają sobie sprawy z ciążącej odpowiedzialności. I braku odpowiedzialności redakcji. Jedno i drugie było nieprawdziwe. Bo tak hejter nie był anonimowy i bezkarny, jak i redakcja wolna od odpowiedzialności.
Nie bacząc na odpływające w niewiadomą stronę setki komentatorów – zdecydowaliśmy się na moderację. Część aktywnych użytkowników przeniosła się gdzie indziej. Inni próbują różnych podchodów, by zmieścić się ze swym hejtem w dopuszczalnych granicach.
Komentatorzy zza zasłony
Czytając komentarze, ich autorów można podzielić na różne kategorie. Zdecydowana większość tych, którzy pozostali to ciekawi ludzie, wrzucający swoje uwagi, trzymający nerwy na wodzy. Dla nich możliwość komentowania to zadawanie pytań, możliwość wyrażenia opinii bez nadmiernej złośliwości.
Jest też towarzystwo wzajemnej adoracji, a raczej wzajemnej niechęci. To ludzie dobrze znający swoje nicki, zwracający uwagę nie tyle na to, co jest napisane, co raczej, kto to napisał. I jeśli akurat to TA osoba – nie szczędzą złośliwości.
Są też osoby ze swobodnym podejściem do zasad – ich wpisy przejawiają się zdecydowanym brakiem znajomości ortografii, gramatyki i dobrych obyczajów. Nie widzą różnicy między małymi i dużymi literami, polskimi znakami, a w ogóle – treści trzeba się raczej domyślać.
Kolejna grupa to poważni adwersarze. Zachwycają się swoją elokwencją i stylem. A ten – w odróżnieniu od poprzedników – jest perfekcyjny. Zdania okrągłe, argumentacja ciekawa, poparta odnośnikami do ekspertów czy źródeł. Dobrze się czyta, gdyby nie fakt, że wymiana zdań adwersarzy przemienia się w ciągnący się jak tasiemiec monolog kilku autorów. Bo choć przeplatają swe odpowiedzi to w gruncie rzeczy nawzajem się nie czytają. Tu moderator zwykle nie ma co robić poza tym, że trzeba przeczytać długie elaboraty, by wyłapać czy czasem kogoś za mocno nie poniosło.
Nie brak wpisów bardziej agresywnych. Choć trudno stwierdzić w jakim rzeczywiście komentatorzy są wieku – charakteryzuje ich totalna niedojrzałość, pewność siebie, przekonanie o wiedzy absolutnej i skrajnie negatywny stosunek do świata. Każdy człowiek na ziemi jest idiotą. Poza mającym dobre samopoczucie autorem.
Między nimi a kolejnymi w wyliczance agresorami granica jest płynna, a wyznacza ją jedynie ilość wulgaryzmów. Autor podnieca się swą przebiegłością wciskając pomiędzy przekleństwa gwiazdki, kropeczki, pauzy w przekonaniu, że oszuka robota. Ale zwykle mu się nie udaje. Robot w ludzkiej skórze czuwa.
Do tego dochodzi jeszcze agresor uparty – mimo, że banowany, wraca pod nowym pseudonimem, z nowego adresu internetowego i z przeświadczeniem, że tym razem uda się mu przypieprzyć całemu światu.
Kodeks dobrych praktyk – sposób na internetowy hejt
Może to wszystko byłoby i zabawne. Może zabawa w kotka i myszkę niegroźna, gdyby jednak nie ślad. Poszlaka ludzkiej nienawiści, trop głupoty i podkręcanej niechęci.
Moderacja jest konieczna. I im surowsza, tym lepiej. To fakt – stracimy pewną ilość czytelników. Ale zyskamy na jakości.
Nie mamy listy zasad, wskaźników, którymi moderator ma się kierować. To ogólna intuicja. A może jednak warto ją spisać?
Co powinno się na niej znaleźć? Oto moje 6 punktów czyli osobisty sposób na internetowy hejt:
- Nie dopuszczam wulgaryzmów.
- Nie cierpię obrażania innych komentatorów – szanujmy się nawzajem.
- Nie toleruję obrażania redakcji, dziennikarzy i pracowników gazety/portalu. Jesteś gościem – nie obrażaj gospodarza.
- Krytyka polityków jest dopuszczalna bardziej niż innych osób, jednak wszystko ma swoje granice. Ewidentne przekłamania i insynuacje, a szczególnie nawoływanie do agresji – dyskwalifikują komentarz.
- Nie dopuszczam hejtu wobec reklamodawców. Gazeta utrzymuje się z reklam i to jest normalny, biznesowy układ. Oczywiście nie chroni to reklamodawców przed uzasadnioną krytyką, gdy robią coś nie tak jak należy. Ale nienawiść tylko dlatego, że ktoś jest bogaty – jest niedopuszczalna.
- I na koniec drobiazg – nie toleruję pisania dużymi literami. Po prostu źle się to czyta.
A może coś należałoby do tej listy dodać lub usunąć? Co o tym sądzicie? Komentujcie bez obaw – tu na blogu hejterów nie ma. I nie będzie.