Oko w oko z zabójcą

To miał być mocny reportaż z więzienia. Rozmowa z chłopakiem, który zabił. Nie wyszło. Może i dobrze. Po co ktoś miałby ujrzeć człowieka w podpitym bandycie zza kółka…
To było kilka lat temu. W niewielkim miejscowości na Orawie w niedzielne przedpołudnie babcia z wnuczką szły poboczem do sklepu. Był pogodny dzień, podążały prawidłowo, lewą stroną drogi. Dziewczynka miała dwunaste urodziny. Szły, przymierzyć buty, które babcia miała kupić na prezent. Nie mogły przypuszczać, że kilometr, może dwa stąd do samochodu wsiada ich zabójca.
Miał niewiele ponad 20 lat. Wczoraj przyjechał z Anglii. Świat należał do niego. Wieczorem coś wychylił – wiadomo, trzeba się z rodziną przywitać. Rano po śniadaniu dla kurażu wypił jeszcze piwo. Przed południem wsiadł do samochodu przekonany, że jest trzeźwy. Nie był. Nie jechał powoli. Na łuku szerokiej drogi, by wyratować się przed wypadnięciem, odbił w lewo i rozpędzony samochód wylądował w rowie po przeciwnej stronie drogi. Zabrał ze sobą babcię i wnuczkę. Zanim zdążyły kupić prezent. Zginęły na miejscu.
Kierowca miał 0,6 promila. Zaledwie. Może ktoś powie, że to pech, gdyby nie dwa życia, które odebrał.
Sąd nie miał wątpliwości – nie było przypadku. Wyrok – 4 lata więzienia.
Dręczy mnie myśl, że mogło to spotkać każdego. Te kilka dziesiątych promila odebrały jasność umysłu, czucie w nogach, pedał gazu był za mocno wciśnięty. Prawdę mówiąc, było mi go żal.
*
To miał być mocny tekst, pokazujący, że właściwie coś takiego mogło spotkać każdego. Nawet na trzeźwo – gładko przekraczamy dozwoloną prędkość. Jeszcze te zaledwie kilka dziesiątych promila. Chciałem go zapytać jak sobie radzi ze swoim życiem. Ale popełniłem jeden błąd, przez który tekst się nigdy nie ukazał.
*
Wizyta w areszcie śledczym nie jest łatwa. Jako dziennikarz musiałem zdobyć zezwolenie od prokuratora. Potem wyprawa do oddalonego o 90 km. Nowego Sącza. Tam kilka godzin czekania. Nie wziąłem pod uwagę, że było tuż przed Wielkanocą. W poczekalni aresztu śledczego tłum. Jest mama z trójką małych dzieci, starszy pan, elegancko ubrany, samotna kobieta, kilku młodzieńców. Cały przekrój społeczeństwa. Wreszcie po złożeniu w depozycie wszystkiego co ważne – aparatu, dyktafonu, a nawet zeszytu, bo notatki mogły zawierać grypsy, mogłem przejść do sali widzeń. Po kilkunastu minutach strażnik przyprowadza młodego mężczyznę. Jego twarz nie pasuje do fizjonomii współwięźniów. Elegancki, wysportowany, ale z przygaszonym wzrokiem. Zdołowany. Liczyłem na to, że uda mi się go namówić na parę słów. Że jest mu przykro, żałuje, cierpi, przegrał życie. Od kilku dni ćwiczyłem od czego zacznę rozmowę – że chcę pomóc, próbuję zrozumieć sytuację w której teraz się znalazł, że chce pokazać innym jak cienka jest linia między życiem i śmiercią na drodze. Że daję mu szansę przekazać parę słów rodzinie jego ofiar.
W momencie, gdy wyciągałem do niego rękę wszystko zaprzepaściłem.
– Nazywam się Józef Figura, jestem dziennikarzem Tygodnika Podhalańskiego, chciałem…
Nie dokończyłem. Nie powiedział ani słowa. Wstał, wyszedł.
*
Nie wiem co mógł powiedzieć. Myślę jednak, że dobrze się stało. Dziś nie ma zapotrzebowania na współczucie wobec zabójcy.
Rennett Stowe / Foter.com / CC BY