Szczepionka kontra postępująca dezinformacja

dezinformacja

Rozchodzi się szybciej niż koronawirus, a w jej DNA wpisana jest klikalność. Jak się nie, dać gdy dezinformacja szeroko płynie z internetu?

Wydawało się, że limit idiotyzmów jakie powstały wokół szczepionki na koronawirusa już się wyczerpał. Jednak nie. Oprócz nadajników wszczepianych rzekomo przez Bila Gatesa, mikroładunków, mamy ostatnio nawet środek na zmianę płci. Co więcej, przeciwnicy szczepienia coraz poważniej boją się zostać homoseksualistą, bo i taką “tajemną moc” miałaby mieć szczepionka.

Karmieni bzdurami

Wobec natłoku irracjonalnych pomysłów ręce załamują specjaliści, bezradne wydają się być także media. Bo ileż razy można powtarzać to samo? Jak kolejny raz podpierać się autorytetami ekspertów z całego świata, przykładem znanych osobistości, skoro wystarczy jedna wyssana z palca plotka, by uwierzyło w nią tysiące ludzi?

Dezinformacja kojarzy się raczej z rodzajem spisku i celowego działania państwowej propagandy. To, co świetnie rozumieliśmy za komuny, wydaje się być niezauważane w czasach internetu. Tymczasem “łykamy” bezwiednie wszelkie informacje, często bzdurne, których przy okazji pandemii przybywa znacznie szybciej niż przypadków zakażeń COVID-19. 

Już od samego początku istnienia pandemii chyba każdy z nas otrzymał wiadomość od znajomego, który przekazał w zaufaniu, jakoby znajomy lekarz z Czech albo i Chin podawał proste lekarstwo na koronawirusa. Można było też spróbować terapii wodą, bo jakiś fachowiec przekonywał, że szklanka wody pita co 15 minut spłukuje wirusa do żołądka, gdzie zaraza ginie w kwasie. Woda na pewno nikomu nie zaszkodziła, jednak gorzej, jeśli ktoś stosowałby tę terapię podczas samej choroby.

Fejk, dezinformacja, czyli co?

Medialne kłamstwa mogą być mniej lub bardziej perfidne w swoich założeniach. 

Niektórzy biorą za prawdę satyrę czy parodię. I choć ich autorzy nie mają intencji wyrządzenia krzywdy, to jednak znajdą się  czytelnicy, którzy biorą żart za fakt. W internecie nie brak typowych treści prawdziwych, ale podanych w takim kontekście, by wprowadzać odbiorcę w błąd. Nie brak portali podszywających się pod wiarygodnie źródła. Ich celem jest głównie zaistnienie w sieci.

Czytaj też: Fake news czyli medialne kłamstwo w sieci

Jednak są też autorzy podsuwający z premedytacją całkowicie fałszywe treści, stworzone, by oszukiwać i czynić krzywdę.

Mogą to być także fałszywe połączenia – kiedy zdjęcia są autentyczne, ale dodany do nich opis fałszywy i w sumie otrzymujemy zupełnie kłamliwą całość. Niekiedy zaś wystarczy wyrwać zdanie z kontekstu, bądź uciąć jego część, by otrzymać zupełnie fałszywy przekaz. Wreszcie autorzy po prostu celowo manipulują treści prawdziwych informacji, by wprowadzać w błąd.

Sprawdzaj, sprawdzaj i jeszcze raz sprawdzaj

Możliwości dezinformacji jest więc wiele, ale jak się przed nimi bronić?

Beata Biel, dziennikarka i  szefowa projektu fact-checkingowego konkret24.tvn24.pl, w wydanej właśnie przez Stowarzyszenie Gazet Lokalnych książce “Bezpieczni w necie” wymienia proste sposoby sprawdzania wiadomości. To rada dla dziennikarzy narażonych na powielanie niesprawdzonych wiadomości, ale także dla każdego odbiorcy internetu.

Czytając “gorącego newsa” podesłanego przez znajomych, warto zwrócić uwagę, czy nie jest opatrzony sensacyjnym, krzykliwym tytułem. Informacją, która powinna wzmóc czujność, jest dziwny adres URL albo nazwa źródła tego newsa. Podejrzenie powinno wzbudzić dziwne, nierówne formatowanie tekstu, nadmiar wykrzykników, błędy ortograficzne, zła odmiana słów, dużo kalek językowych, ale także nacechowany emocjonalnie język oraz zdjęcia. 

Warto zwrócić uwagę, czy są tam informacje o źródłach wiadomości, cytaty wypowiedzi czy informacja o samym autorze. Warto sprawdzić w wyszukiwarce, czy jeszcze ktoś pisał na ten temat.

Szczepionka na fejka

Najlepszych sposobów na eliminację kłamliwych treści dostarcza sam internet. Często wystarczy zwrócenie uwagi na newsa. Ale jego prawdziwość łatwo sprawdzić już z poziomu wyszukiwarki. Wystarczy wpisać daną frazę i dowiedzieć się, co i jak piszą o tym inni. Są także metody, by wykryć dezinformację na fotografiach.

Podstawową techniką weryfikacji zdjęć jest tzw. odwrócone wyszukiwanie obrazem, które pozwala na sprawdzenie, czy zdjęcie nie pojawiło się w sieci już wcześniej, przed zdarzeniem, które rzekomo opisuje, czy nie zostało zmodyfikowane, czy nie było już opisane jako fałszywe” – przekonuje Beata Biel.

Pomocne okazują się takie narzędzia jak choćby images.google.comWystarczy przeciągnąć zdjęcie, by wyszukać, gdzie było umieszczane w sieci i w jakim kontekście.

Do weryfikacji zdjęć przydatne jest także narzędzie Fotoforensics, które podobnie jak inVid może pokazać, czy materiał nie został zmanipulowany. Możemy w nim także sprawdzić, czy na zdjęciu zachowano metadane – np. datę zrobienia, sprzęt, który do zrobienia zdjęcia wykorzystano” – czytamy w poradniku.

Okazuje się, że z braku medialnej edukacji musimy sami nauczyć się przeciwdziałania dezinformacji, jaka płynie do nas z internetu. Nie jest to takie trudne, jak się nam wydaje, a podstawą musi być spora rezerwa do tego, co wyczytamy w sieci. 

Obraz Tumisu z Pixabay

Author : Józef Figura

Dziennikarz Tygodnika Podhalańskiego i trener, właściciel firmy szkoleniowej Warsztat Medialny. Prowadzi warsztaty dla dziennikarzy, pracowników mediów, ale także zajęcia dla studentów oraz uczniów. Właściciel sklepu internetowego ze sprzętem przydatnymi w dziennikarstwie i nie tylko.