Ale jak to napisać, gdy kolega zabija

Uczysz się neutralności, obiektywizmu, chłodnego spojrzenia z boku. Pisania bez emocji. Ale jak to opisać, gdy kolega zabija?
Może wszyscy tracimy wrażliwość. Przyglądanie się ludzkim dramatom przez pryzmat liter i zdjęć powoli pozbawia współczucia. Za pierwszym razem nie powstrzymasz łez na miejscu wypadku, kiedy indziej już tylko popadniesz w przygnębienie. Potem przyjdą luźne rozmowy z innymi fotoreporterami na miejscu tragedii. Wreszcie maksymy w stylu „nic tak nie ożywia gazety jak trup na pierwszej stronie” traktujesz jako żartobliwe powiedzonko obrazujące panujące tendencje.
Opowiedzieć tę historię.
Oburzasz się, gdy lekarz w przychodni traktuje cię jako „przypadek”. Nie zauważasz, gdy sam tracisz wrażliwość na codzienny dramat. Sam o kolejnej tragedii zaczynasz myśleć w kategorii – jak to napisać, by zaintrygować czytelnika. Czasem wiesz, że musisz „podrasować” tekst, bo inaczej się pisze na jedynkę, inaczej gdzieś do środka gazety. Rozkrzyczysz tytułem, palniesz hasłem, czy tej tragedii można było uniknąć. Wrzucisz do leadu jakąś błyskotliwą grę słów. Żeby zażarło.
Czasem przyjdzie otrzeźwienie, gdy jak blisko dwadzieścia lat temu trzeba było napisać o śmierci zamordowanego kolegi dziennikarza. Jeszcze większy szok, gdy kolega zabija. Po prostu, sięga po nóż i z zimną krwią morduje żonę.
W sumie nie ma się co oszukiwać – wszystko wydaje się jasne. Sam się przyznał. Sam zadzwonił po policję. Tyle, że przyglądanie się tytułom i tekstom z tabloidów już nie jest pozbawione emocji jak to zwykle bywało. Znasz te techniki pisania, sposoby przyciągnięcia uwagi. To, co najbardziej karmi czytelniczą gawiedź. Jest zabójstwo, miłość w tle. Aż chciałoby się samemu opowiedzieć tę historię. Ująć tak, by wzruszyć lub zaskoczyć. Może tylko starając się unikać jednoznacznych ocen i wyroków.
Automatyzm wstrzymany, gdy kolega zabija
Nie będziemy tego opisywać w Tygodniku. To zdarzyło się daleko stąd. Kontakt straciliśmy lata temu. Ale jakoś ciężko przejść obok tego faktu. Kolejne medialne doniesienia podsuwają ich obraz. Wydawało się sympatycznej i zgranej mimo różnicy wieku rodziny. On jowialny, wesoły, typowy brat łata przy tym spory mitoman. W towarzystwie nie do przecenienia. Na codzień – mały kombinator, zdolny pożyczyć i zapomnieć. Ale nie zabić! I to ją, dwadzieścia lat młodszą dziewczynę, w której od ponad dziesięciu – wydawało się – był zakochany po uszy.
Pewnie też któryś z nas musiałby udać się na miejsce zabójstwa. Trzebaby porozmawiać z sąsiadami. Przeszukać facebooka, by dowiedzieć się czegoś więcej. Poszukać znajomych i dopytać ich jak bardzo są w szoku. Poczekać pod prokuraturą, by zrobić zdjęcie jak prowadzą go w kajdankach na przesłuchanie. Najlepiej nakręcić krótki filmik. Gdyby przy tym jeszcze się potknął zasłaniając twarz przed kamerą – byłoby super.
Potem wystarczyłoby wszystko spisać, okrasić cytatami, dorzucić czerwony tytuł. Wrzucić na makietę przegryzając w międzyczasie coś na szybko. Jeszcze rzuciłoby się dowcip zasłyszany od kolegi fotoreportera, który rozbawi całą redakcję. A potem do domu na zasłużony odpoczynek, po drodze zapominając o wszystkim.
Cisza
Tyle, że to przecież dawny kolega. Jeden z nas. Były dziennikarz. Człowiek, którego twarz się pamięta, głos się słyszy, a żarty – wydaje się – wciąż bawią. Siedzi teraz w celi czekając na proces i wyrok za czyn tak podły, że trudno to pojąć. Kolejne osoby tragedii to ona, ofiara nagłego ataku, a przede wszystkim dwójka ich małych jeszcze dzieci.
I tego już nie sposób opisać.
Photo credit: Foter.com