Samochodowi inkwizytorzy

Jestem w większości, która nie chce dla dobra matki natury pozbyć się grata i wesprzeć przemysł motoryzacyjny wzbogacony w plakietki z coraz wyższym numerkiem normy euro.
Samochody na polskich drogach to złom. I co gorsza – jego import trwa w najlepsze, a Polacy lubują się starych gratach. Taki wniosek można wyciągnąć nie tylko z lektury prasy motoryzacyjnej. Rozumiem, że na dobrej współpracy z dilerami zależy redaktorom specjalizującym się w tej tematyce. Ale wkurza mnie opowiadanie, że Polacy na własne życzenie niszczą środowisko, a najlepszym sposobem wyjścia z impasu jest dowalanie kolejnych opłat i zakazów dla kierowców złomem jeżdżących.
Wszystkiemu winien import staroci – utyskują dziennikarze. To on spowodował, że Polskę zalała fala samochodów, których pozbywają się Niemcy, Włosi czy Hiszpanie.
Mam poczucie winy. Od ponad 6 lat jeżdżę tym samym samochodem. Co gorsza, gdy kupowałem swoją „lalę” miała 3 lata i przebieg 150 tys. km. Dziś mój dieselek na liczniku pokazuje 270 tys. km i ma 9 lat. Jestem więc w tej większości, która nie chce dla dobra matki natury pozbyć się grata i wesprzeć przemysł motoryzacyjny wzbogacony w plakietki z coraz wyższym „euro”.
Dręczą mnie wyrzuty, ale i poczucie strachu. W Wyborczej czytam, że można by wprowadzić zakaz wjeżdżania do miasta takimi rzęchami. Albo podnieść jakąś opłatę za moją staruchę. Cóż, wygląda na to, że trzeba by się wówczas na coś przesiąść. Analizując mój dziennikarski budżet domowy wychodzi na to, że prędzej będzie to kopcący polonez niż hybrydowy prius. Nawet, gdy pomysłodawcy rewolucji dorzucą jakieś kolejne myto to będzie ono naliczane od niższej wartości poldka.
Złom za złom
Czy naprawdę prywatny import zalał Polskę złomem? A może jednak właśnie złomu pozbawił? Pierwsze auto jakie kupiłem to był 5-letni polonez, za którego zapłaciłem okrągłe 10 tys. zł. Potem przesiadłem się do 8-letniego renault 19 za 12 tys. Licznik pokazywał przebieg 8 tys. km. co było równie prawdopodobne jak to, że miał gaźnik z łunochoda. Patrząc na stan samochodu, moja obecna laguna z prawie 300 tysiącami przy nim wygląda jak znacznie młodsza siostra i do tego dziewica.
Gdy przepisy pozwoliły na prywatny import „złomu” mogłem się przesiąść na 3-letnią lagunę. Samochód to znacznie młodszy, klasę lepszy, droższy, ale wciąż z przystępną ceną. Czy to gorzej?
Pamiętam jak w drugiej połowie lat 90-tych w nowotarskiej redakcji Tygodnika Podhalańskiego drobne ogłoszenia wykupywali głównie ci, którzy sprzedawali stare fiaty 126p. Auta cieszyły się największym powodzeniem jako niedrogie w zakupie oraz naprawie. Potem ich miejsce zajęły 10-letnie golfy II. Które motoryzacyjne cuda były bardziej bezpieczne i ekologiczne? Czy Polacy są idiotami kochającymi złom? Po prostu kupujemy to, na co nas stać. Tak samo jak Niemcy, Włosi czy Hiszpanie.
Pewnie na nowe auto większości Polaków długo nie będzie stać, a jeśli już – będzie to tania wersja ciasnego pojaździku bez ekologicznych bajerów palącego znacznie więcej niż to, co w instrukcji zapisał producent.
Ekologia tylko z zachętą
Cieszy mnie, że Gazeta Wyborcza bierze się za krucjatę dążącą także do ograniczenia liczby jeżdżącego złomu. Ale wpływanie na ekologiczną świadomość rodaków poprzez wymyślanie kolejnych restrykcji to droga w przeciwnym kierunku. Zakaz importu, jakieś dodatkowe akcyzy czy opłaty „ekologiczne” pewnie spowodują ograniczenie sprowadzania używanych samochodów. Ale na pewno nie pospolite ruszenie na salony. Nie oszukujmy się. Właściciel 15-letniej corsy nie wymieni jej na nowiutki model, bo go najzwyczajniej w świecie na to nie stać. Jeśli ograniczymy import – będziemy jeździć samochodami o parę lat starszymi. I jeśli ktoś tego nie potrafi przewidzieć, niech nie bierze się za motoryzacyjne zbawianie kraju.
Jestem za akcjami społecznymi. Chciałbym, by po kraju jeździło więcej nowych samochodów. Co więcej – chętnie sam poszedłbym do salonu, by wybrać furę spod igły i na miarę marzeń. Ale nie pomoże zaklinanie rzeczywistości, ani tym bardziej nowe restrykcje. A może zamiast zakazów stworzyć pozytywne bodźce? Ile osób połakomiłoby się na nowy samochód, jeśli od takiego zakupu można byłoby np. odliczyć cały VAT, a jeszcze lepiej – gdyby można było liczyć na pełen odpis podatku od paliwa? Nie mówię już o dopłatach, które były na zachodzie, ale zmniejszenie obciążeń jakimi państwo nas okłada na każdym kroku! Inwestujesz w ekologię kupując nowy samochód? Odlicz coś ze swojego PIT-a.
Może w końcu zacząć myśleć o zamianie polityki kija na politykę marchewki?