5 sposobów na nowe przepisy o autoryzacji
Nowy Rok Bieży – śpiewamy w kolędzie, tymczasem za Starym jeszcze wleką się demony przeszłości. Jednym z nich są nowe przepisy o autoryzacji, które miały złagodzić postkomunistyczne prawo, ale wyszło jak zwykle.
Końcem roku weszła w życie nowelizacja prawa prasowego. Najważniejszą zmianą są przepisy dotyczące autoryzacji. Mimo wcześniejszych postulatów, by w końcu usunąć ten komunistyczny relikt – żadna władza do tego się nie kwapi. Oczywiście, zanim władza zostanie władzą – chętnie deklaruje konieczność likwidacji przepisu. Że jest niedemokratyczny, utrudnia pracę dziennikarza, sprzeczny ze standardami zachodniego świata, za to wiernie oddający realia wschodniej części kontynentu.
I za każdym razem po przekroczeniu magicznego progu budynku rady ministrów – wszystkie deklaracje trafia szlag. Siedząc w ministerialnym fotelu już nikt nie dostrzega ułomności zapisu i jego bezsensowności. Wręcz przeciwnie – autoryzacja nagle staje się gwarantem wolności obywatelskich, ochroną przed nierzetelnością dziennikarzy. O czym już głośno się już nie mówi – to także zabezpieczenie dla polityków przed publikacją tego, co nieopatrznie chlapnęli dziennikarzowi. Jak widać – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Nowe przepisy o autoryzacji – pamiętaj o ostrzeżeniu
Autoryzacja pozostała więc w znowelizowanym prawie prasowym i w grudniu formalnie weszła w życie. Ale coś się zmieniło. Czy na lepsze? Na pewno nie.
Chcąc użyć dosłownego cytatu trzeba rozmówcę poinformować na początku rozmowy o prawie do autoryzacji. Jeśli dziennikarz ostrzeżenia nie wypowie – grozi mu grzywna. Trzeba będzie przygotować sobie formułkę niczym policjant z gangsterskiego filmu. Zanim zaczniesz prowadzić wywiad wypowiesz magiczne zaklęcie mniej więcej w stylu: “jest pan rozpytywany przez dziennikarza, ma pan prawo do autoryzacji”. I to trzeba zaznaczyć przed rozmową. Potem może być za późno. Pewnie trzeba będzie zapisywać formułkę przed pierwszym pytaniem wywiadu, by nie zapomnieć. A czym skleroza grozi?
Grzywna, obejście lub bełkot protokolanta
Ryzyko nie zawsze się opłaca. Można “zapomnieć” o nowych przepisach i robić wszystko jak wcześniej. Do czasu, aż trafi się na formalistę biegłego w przepisach, który skorzysta z okazji, by wytoczyć nielubianemu dziennikarzowi sprawę, bo ten nie poinformował, a zacytował. Pozostaje mieć nadzieję, że sąd będzie wyrozumiały i nie puści pismaka w skarpetkach. Niestety, jest i taka możliwość, że sąd też nie jest wielbicielem lokalnego dziennikarstwa.
Mając przed sobą wybór: autoryzować lub nie autoryzować – dziennikarz wybierze drugą ewentualność. By uniknąć kary, zastosuje stary, sprawdzony dotąd chwyt czyli cytowanie bez cytowanie. I zamiast bezpośredniej wypowiedzi zastosuje jej opis. Kowalski przekonuje, że burmistrz jest ignorantem i leniem. Choć na pewno lepiej by brzmiały słowa:
– Burmistrz to ignorant i leń – przekonuje Kowalski.
Autoryzować nie trzeba, uniknie się widma grzywny, ale na wszystkim straci czytelnik. Bo cytaty ożywiają tekst, dodają mu dynamiki i werwy.
Trzecia ewentualność – dziennikarz ograniczy się do roli protokolanta i zamiast newsa przygotuje sprawozdanie z rozmowy, fragmentu sesji czy rozprawy sądowej. Nudno, nieciekawie, byle jak. Ale zgodnie z zapisami prawa prasowego.
Nowe przepisy o autoryzacji – szykuj się na wojnę z czasem
Jest jeszcze jeden czynnik, który odwodzi od cytowania. To zapis, który miał w teorii ułatwić życie dziennikarza. Rozmówca ma ograniczony czas na autoryzowanie wypowiedzi. To maksymalnie 6 godzin na poprawki jeśli udziela wywiadu dziennikowi, a 24 godz. jeśli redaktor pracuje w czasopiśmie. Po tym czasie możemy uznać, że sprawa jest już załatwiona.
Niby fajnie, ale pracując w tygodniku nie powinniśmy cytować nikogo w dniu, a nawet przeddzień składu, bo ma prawo do poprawek jeszcze po wydrukowaniu gazety. Jeśli nasz deadline to wtorkowy wieczór – wywiad powinienem odesłać do autoryzacji najpóźniej w niedzielę. Z nadzieją, że to, co przyjdzie z powrotem nie będzie wymagać negocjacji, bo np. rozmówca poprzekręcał zdania, które wypowiedział, albo dodał wypowiedzi, które nigdy nie padły. A to przecież częsta praktyka autoryzujących. Trzeba będzie więc odesłać tekst z poprawkami, na które się zgadzamy i przekonać, że niektóre propozycje są nie do przyjęcia. Takie awantury to chleb powszedni każdej redakcji, ale w ostatniej chwili przed drukiem oznacza to jej paraliż.
Jest jeszcze możliwość, że przedstawimy się jako reprezentanci portalu swojej gazety. A portal jest dziennikiem, więc czas na autoryzacje nie przekroczy 6 godzin. Ale w takim wypadku wywiad trzeba będzie puścić w internecie, na czym nam nie zależy, bo wciąż żyjemy głównie ze sprzedaży papierowej gazety.
Nowe przepisy o autoryzacji – kres złudzeń
Przyszedł nowy, 2018 rok. To już dwudziesty dziewiąty rok mamienia się nadzieją, że autoryzacja zniknie z polskiego prawodawstwa. Wszystko wskazuje, że czekają nas kolejne rocznice obowiązywania restrykcyjnego obowiązku w wolnym kraju. Trzeba się przyzwyczaić i dobrać odpowiednia strategię.
O autoryzacji przeczytasz także tu: Dziennikarski Warsztat 12. Redagowanie wywiadu
Photo on Foter.com