Gdy władza kusi media

Gdyby ta informacja pojawiła się 20 lat temu – nie zdziwiłbym się. Ale dziś, dziennikarz i wydawca startujący w wyborach i nie widzący w tym konfliktu interesów? To paranoja!
Pierwsza tura wyborów za nami. Państwowa Komisja Wyborcza, mimo, że upłynęły już trzy dni od tego wydarzenia, wciąż nie podaje wyników. Wszyscy skupiają się na poszukiwania winnego awarii systemu.
Mało kto zauważa, że znacznie poważniejsza awaria pojawiła się w mediach. Jak podaje na swojej stronie internetowej miesięcznik Press – Janusz Sanocki nie będzie burmistrzem Nysy. Za to Andrzej Wnuk, nadal ma szansę w Zamościu. A co mnie obchodzą wyborcze wyniki obu panów? Pierwszy jest wydawcą i dziennikarzem Nowin Nyskich, drugi wydawcą Słowa Podlasia i Kroniki Tygodnia. Radną powiatową została także Danuta Wąsowicz – Hołota, redaktor naczelna Nowin Nyskich. W jej przypadku to już druga kadencja w samorządzie.
I nikt z nich nie zauważa konfliktu interesów. Nikt nie zamierzał zrezygnować ze swych funkcji w gazecie po objęciu stanowiska w samorządzie.
Komu robią krzywdę?
Jednym z podstawowych zadań gazety – szczególnie lokalnej – jest spoglądanie władzy na ręce. Jest ujawnianie i piętnowanie nieprawidłowości. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić dziennikarzy Słowa Podlasia tropiących afery w magistracie na czele którego stoi ich szef. Nawet jeśli ten zarzeka się, że nie jest dziennikarzem i nigdy nie miał wpływu na treści publikowane w gazecie. Jakoś trudno wyobrazić sobie, by to się nie zmieniło w momencie, gdy zostałby politykiem.
Można zapytać – co mi do tego? Przecież to prywatny biznes i każdy ma prawo robić co chce, tym bardziej, że prawo tego nie zabrania!
Bo, to psucie mediów! Musieliśmy się pogodzić z tym, że powstają gazety samorządowe wydawane przez gminy za publiczne pieniądze. Często przybierają pozory niezależnych wydawnictw, a ich wydawcy liczą, że ludzie będą odczytywać litanię sukcesów władzy za obiektywną informację. Niezależne tytuły muszą z nimi konkurować, co nie jest łatwe w momencie, gdy taka „gazetka” ma zapewnione publiczne finansowanie. Nierówna walka, ale mniej więcej wiadomo kto jest kim.
Teraz pojawia się cios w plecy. Oto niezależna gazeta pozbywa się pozorów swej niezależności i stawia się w roli kolejnej tuby władzy. Nawet jeśli tak nie będzie – to przecież nikt w to nie uwierzy. Choćby nawet dziennikarze tej gazety odkryli lokalną aferę Watergate – nikt nie uwierzy, że to nie było na zlecenie burmistrza.
Standard (mało)oczywisty
Cień pada na wszystkie media. Nie wiemy ile gazet jest umoczonych w amory z lokalną władzą. Ilu dziennikarzy łakomi się na lep diety radnego? Ilu kolaboruje?
Tu nie chodzi o zmiany w prawie czy wprowadzanie kolejnych paragrafów. To my sami musimy pilnować jakości i dbać o przejrzystość sytuacji. Niestety, wszystko jest pokłosiem słabości organizacji dziennikarskich, które powinny pilnować standardów.
Fakt, że wydawnictwo to z reguły prywatny biznes. Jeśli jednak ktoś chce tworzyć gazetę i uprawiać dziennikarstwo – musi spełniać określone wymogi. Jednym z podstawowych jest niezależność. Jeśli wydawca tego nie rozumie niech lepiej zabierze się za drukowanie reklamówek wkładanych za wycieraczki samochodów. Mniejszy wstyd.