Edward Staszel, stolarz z Dzianisza

W dziennikarstwie przypadek jest nieodzowny. Ile historii, sytuacji, spotkanych ludzi poznałeś zupełnie nie zdając sobie sprawy co może z tego wyniknąć?
To tylko potwierdza tezę, że dziennikarz musi się rozglądać i słuchać. Dopiero potem pisać.
Edward Staszel stolarz z Dzianisza na wystawie obrazów
To był dość nietypowy wernisaż. W zajeździe należącym do Jana Łysia, właściciela Chyżbetu, dużej firmy betoniarskiej – przez tydzień swój plener mieli artyści z całej Polski. Kilkunastoosobowa grupa. Na zakończenie mieli otworzyć wystawę. Też o nietypowej, bo obiadowej porze.
Przyjechałem wyjątkowo przed czasem. Nie bardzo wiedziałem co ze sobą zrobić. Obejrzałem obrazy. Pogadałem z właścicielem, poznając przy okazji niepozornego mężczyznę. Zapytałem czy też maluje.
– Nie, nie… Jestem stolarzem – powiedział skromnie.

A, że mieliśmy jeszcze czas to zaczęliśmy sobie o tym jego stolarstwie rozmawiać. Im dłużej, w tym większym byłem szoku. W końcu umówiłem się na wizytę w jego warsztacie. I tam mogłem zobaczyć jak powstają arcydzieła snycerstwa, które wędrują na indywidualne zamówienia do Francji, Niemiec, Indii czy na Hawaje.
A Edward Staszel, stolarz z Dzianisza, w środowisku znany jako Pomidorek opowiadał o dziadku, który nauczył go podpatrywać przyrodę, by odzwierciedlać jej faktury na drewnianych powierzchniach.
Dojeżdżając do niewielkiego Dzianisza zobaczyłem, że niepozorny i skromnie ubrany mężczyzna to faktycznie facet, który obraca dużymi pieniędzmi. Po meble, które powstają w przydomowej manufakturze zatrudniającej prawie dwudziestu pracowników, ustawiają się w kolejce najbogatsi i cierpliwie czekają średnio dwa lata. Nie narzekają, bo wiedzą dobrze, że to jedyne w swoim rodzaju arcydzieła sztuki snycerskiej. Powstają one długo, żmudnie dobierane są rodzaje drewna, wzory i faktury odpowiednio do pomieszczenia, padającego światła, wystroju wnętrz. Zanim powstanie pierwszy projekt, konieczne są nie tylko typowe pomiary na miejscu, ale także długie i wielokrotne rozmowy z przyszłym właścicielem mebla. Bo ten powstaje właściwie wspólnie.
Edward Staszel, stolarz z Dzianisza – wśród swoich nieznany
Edward Staszel potrafi opowiadać godzinami o swej pracy, a słuchanie go to prawdziwa przyjemność. Wiem, że rozmawiam ze świetnym fachowcem, który do tego jest niezwykle skromny.
O stolarzu z Dzianisza wiedzą koneserzy z Polski i świata, za to jego prace zna niewiele osób na Podhalu. Może dlatego, że nie zabiega on o reklamę, a reklama rozchodząca się pocztą pantoflową w tym wypadku jest niezwykle skuteczna? W końcu jej siła rażenia sięga całego globu.
Żeby było ciekawiej, okazało się, że ponad dwadzieścia lat temu Edward Staszel dorabiał jako portier na nocnych dyżurach w zakopiańskim domu towarowym Granit. On siedział na dole, a na ostatnim, czwartym piętrze powstawał Tygodnik Podhalański. Dziennikarze nocami obmyślali swoje teksty, a on rysował projekty. I dotąd nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego kim jest pan Edek pakujący przywieziony z drukarni nakład TP do windy.
Edward Staszel, stolarz z Dzianisza i jego konie
Ale to nie koniec historii. I nie koniec tematów z Dzianisza. Bo podczas wizyty u stolarza okazuje się, że jego pasją są także konie. Po cztery kare rumaki fachowo określane jako Holenderski Koń Gorącokrwisty Typ Zaprzęgowy (KWPN) pojechał wprost do Niderlandów. To konie o wyglądzie araba, które nadają się do powożenia
Konie pasące się tuż za domem mają do właściciela stosunek niezwykły, braterski i przymilny. Chodzą, niczym tresowany pies przy nodze. Na potwierdzenie ich nadzwyczajnej łagodności, właściciel przechodzi pod nimi czy podchodzi do konia od tyłu. Tak robić nie wolno…. ale nie jemu.
Staszlowych opowieści wystarczy na kilka artykułów. Po tym jak opublikowałem tekst o meblach – umawiamy się na kolejne spotkanie Tym razem bohaterem będą Pomidorkowe rumaki.
A pomyśleć, że spotkaliśmy się zupełnie przez przypadek.
