Do czego służy bat czyli sztuka układania konia

– Wystarczy położyć go na karku. Wskazuję nim kierunek jazdy. Jest idealny do głaskania i uspokajania. Jak przedłużenie ręki – Edward Staszel wyjaśnia do czego służy bat.
– A może byśmy pokazali jak się szkoli konia do zaprzęgu? – znajomy głos w telefonie wyrażał propozycję, której nie sposób było się oprzeć. Edward Staszel już tu kiedyś gościł w Warsztacie Medialnym tak w roli stolarza – artysty jak również doświadczonego i niezwykłego hodowcy.
Ukochał konie, a najbardziej te do powożenia. I tylko holenderskiej rasy gorącokrwistej (HWPN). Przywozi z Niderlandów półrocznego źrebaka i szkoli go przez kilka lat, aż ten osiągnie mistrzostwo tak w zaprzęgu, jak i niezwykłej więzi z człowiekiem. Bo Staszel konia nie tresuje, nawet nie układa. On wchodzi z nim w zażyłość, darzy uczuciem, tworzy z nim jedność. I nie ukrywa, że tego chciałby nauczyć wszystkich.
Do czego służy bat. Historia nieporozumień
Bo góral kocha konie, mimo, że wszyscy dookoła przekonują, że jest inaczej. Nietrudno znaleźć komentatorów podających za przykład sytuację na drodze do Morskiego Oka. Zazwyczaj dołączają oni zdjęcie Jordka, który dokonał żywota na tej trasie wiele lat temu.
Tylko dlaczego nikt dla przeciwwagi nie krzyczy, że to margines, a za przykład nie stawia tych, dla których koń to duma, piękno i przyjaciel, wręcz członek rodziny?
Dobrze, że jesteśmy wyczuleni na krzywdę zwierząt. Jednak niedobrze, gdy popadamy w skrajność. Podczas niedawnych zawodów kumoterek w Bukowinie Tatrzańskiej przewrócił się jeden z koni i właśnie ta wiadomość zdominowała relacje z imprezy. Kilka tygodni wcześniej w głównych wydaniach ogólnopolskich dzienników pojawiał się pasek o „wypadku” na Krupówkach, gdzie koń potrącił dziecko. Jak się okazało – dzieciak nie został potrącony tylko się wywrócił, a koń się spłoszył, gdy wybuchł koło niego „diabełek” czyli kapiszon. Dla zwierzęcia skończyło się to wywrotką i odrapaniami, szczęśliwie nic poważniejszego się nie stało. Ale dyskusje o fiakrach niewłaściwie opiekujących się końmi i potrzebie wyrzucenia ich z Krupówek trwały długo.
Także, a może przede wszystkim takie epizody skleciły w Polsce obraz górala, co to nie tylko chytry na dutki, ale i na krzywdę zwierząt obojętny.
Do czego służy bat. Najważniejsze jest oporządzanie
Lubię wracać do bohaterów swoich tekstów, więc nie wahałem się ani chwili, by przystać na propozycję Edwarda Staszla. Piękny dom w Dzianiszu przy nim okazała stajnia, a w niej pięć koni jak marzenie. Drzwi boksu delikatnie się otwierają, a trening rozpoczyna rytuał szeptów i głaskania. Potem kolejny – czesania i polerowania. Bo tak naprawdę w szkoleniu konia najważniejsza są te pozornie nieistotne czynności jak karmienie i codzienne oporządzanie. Tu nawiązuje się więź i ustala hierarchię w stadzie. Podstawowy błąd hodowców to zatrudnienia stajennych i masztalerzy. O konia powinien dbać sam trener, jeździec czy powożący. Praca w stajni to czas wzajemnego podglądania swoich zachowań. Potem przychodzą następne etapy.
– Najtrudniejsze to nauczyć konia stać, bo naturalnym jego odruchem jest bieg, ucieczka, pęd. Konia nie można spacyfikować, trzeba go przekonać do siebie – tłumaczy Staszel.
I demonstruje wyprowadzając Giewonta na podwórze. Gdy są zwróceni w tym samym kierunku – koń idzie noga w nogę z właścicielem niczym wytresowany pies na smyczy. Gdy Edward obraca się do boku rumaka – ten natychmiast staje. Taka niepisana umowa. Bez słów i zbędnych gestów.
To etap szkolenia z ręki. Koń chodzi za właścicielem na krótkim postronku. Uczy się ruchów, komend, a przede wszystkim opanowania buzującej w żyłach gorącej krwi. W końcu – przymiotnik „gorącokrwisty” zobowiązuje. Wszystko ma kiedyś zaprocentować, gdy podczas zawodów w powożeniu trzeba będzie precyzyjnie pokonać tor nie bacząc na ludzi, doping i otoczenie.
Do czego służy bat. Kopyto w kopyto z trenerem
Gdy przyjeżdżam do Dzianisza mam okazję przyjrzeć się nauce kolejnej, wydawałoby się prozaicznej czynności. To wchodzenie do przyczepy. Ktoś inny po prostu konia wpycha tam na siłę, często zwierzę dostaje środek uspokajający, by otumanione nie bało się wejść, a potem w miarę spokojnie zniosło trudy podróży. Tymczasem Staszel przekonuje konia, namawia, tłumaczy, szepcze do ucha. Prawdziwy zaklinacz koni. Wchodzi sam, pokazuje, że to nic groźnego. Krąży z koniem, podchodzi po raz kolejny. Minuty mijają, Giewont nie bardzo chce wchodzić do ciemnej przyczepy. W końcu rytuał głaskania i przytulania przynosi efekt. Koń stawia na pochylni delikatnie pierwsze kopyto, potem kolejne. Wreszcie wchodzi za właścicielem. Na chwilę. Ale przyczepa nigdzie nie odjeżdża. Nie jest nawet podczepiona do samochodu. Chodzi o to, by zwierzę pozbyło się lęku, wyrobiło w sobie poczucie bezpieczeństwa, nawyk, a potem stopniowo zgadzało się na coraz dłuższą podróż.
Trening trwa nie więcej niż kwadrans. Zanim Giewont w nagrodę zostanie wypuszczony za ogrodzenie, gdzie będzie mógł swobodnie niczym foksterier pobiegać – ja dowiaduje się do czego służy bat. Zresztą intrygowało mnie to od dawna. Ktoś kiedyś skomentował umieszczony na YouTubie film z Dzianisza, na którym nagrałem jak Edward Staszel prezentował swe konie i pozował z nimi do zdjęć Bartkowi Jureckiemu. Hejtując ktoś napisał, co by zrobił z góralem i gdzie wsadził mu ten bat.
Tymczasem wbrew obiegowej opinii bata nie używa się, by konia bić czy straszyć, strzelając z niego. – Bat jest niezbędny – wyjaśnia Edward. – Ale bat służy do głaskania i uspokajania konia. Wystarczy położyć go na karku. To przedłużenie ręki. Siedząc na koźle nie jestem w stanie poklepać konia. Batem też wskazuję mu kierunek jazdy, dotykając z odpowiedniego boku – wyjaśnia.
Giewont bata najwyraźniej się nie boi, a treningi lubi. Być może za kilka lat trafi do zawodniczego zespołu i podobnie jak w minionym roku para wychowanków górala z Dzianisza zdobędzie tytuł mistrza świata.
Do czego służy bat. Pasja układania
Jednak to nie wyniki świadczą o wyjątkowości tej maleńkiej hodowli. Dla Edwarda Staszla konie to prawdziwa pasja odziedziczona po dziadkach. Nie jest to także okazja do zarobku, chociaż cena ułożonego rumaka nie jest mała. To hobby, pasja, sposób na życie. I okazja, by jeszcze raz udowodnić światu, że góral kocha konie. O czym przekonacie się oglądając także krótka relację life, którą przygotowałem będąc w Dzianiszu oraz czytając reportaż, który właśnie czeka na opublikowanie w Tygodniku Podhalańskim.