Czajchana czyli zarządzanie czasem

Są sytuacje które nastąpić po prostu muszą. Bez względu na kulturę, szerokość geograficzną i zawartość alkoholu we krwi.

Zarządzanie czasem – brzmi poważnie i jest coraz powszechniej dostrzeganym problemem w Europie. Rozpoczynając każde warsztaty podkreślamy znaczenie punktualności. Z szacunku dla siebie i pozostałych uczestników. Nie raz stosowaliśmy tricki, by nakłonić wszystkich do przychodzenia na salę na czas. Z różnym skutkiem. Ale w Azerbejdżanie za każdym razem skazani jesteśmy na porażkę. Bo tam czas płynie inaczej.
Gandża, drugie co do wielkości miasto Azerbejdżanu. Z Baku jakieś 300 km. trzeba pokonać kilka godzin, bo kręta droga nie bardzo spełnia standardy wyobraźni Europejczyka. Pamiętam kierowcę marszrutki, czyli miejscowego busa, który na rogatkach zatrzymał się przed muzułmańską kapliczką, chwilę się pokiwał, wcisnął w szczelinę jakiś papierowy zwitek, a potem ruszył jakby z Allahem miał już wszystko dogadane. Grzał krętą drogą, wyprzedzał na zakrętach, słowem szalał, by dotrzeć na czas. Ponoć niektórzy tę trasę tam i z powrotem potrafią pokonać 3 razy w ciągu doby. Dlatego zaczynają pracę o 4 nad ranem by wrócić do domu po północy. Z Bożą pomocą.

Sposób na spóźnialskich

Sabina prowadzi Centrum Młodych Liderów. Tu stworzyła między innymi centrum prasowe, w którym dziennikarze mogą zasiąść za komputerem i wysłać tekst do redakcji. Wcześniej skazani byli na kafejki internetowe, bo na własnych sprzęt ich samych ani ich gazet  nie było stać. Centrum realizuje różne projekty w tym od czasu do czasu warsztaty dla dziennikarzy, na które zaprasza żurnalistów z Polski. Rok temu odwiedziliśmy Gandżę, po raz drugi. Myśląc, że coś się zmieniło ustalamy początek zajęć na 9.30. O czasie jesteśmy tylko my. Kwadrans później przychodzi Samir, by zasiąść jakby nigdy nic za komputerem i załatwiać swoje sprawy. Dopiero po godzinie mieliśmy komplet uczestników. – niezwykle aktywnych i zainteresowanych zajęciami. Dlaczego się spóźniali?
– To u nas normalne – odrzekł zapytany przez nas któregoś dnia Samir.
Skoro godzinę później zaczynaliśmy to i godzinę później kończyliśmy. To i u nas normalne. Nasz sposób na zarządzanie czasem.
Po zajęciach Anar, mąż Sabiny postanawia zabrać nas na miasto. Wchodzimy do jego ulubionej czajchany – czyli typowej, azerskiej herbaciarni. Niczym w europejskim pubie na ścianie wisi telewizor z odpowiednikiem naszego TVN Turbo, ale przy stołach siedzą tylko  faceci. W odróżnieniu od naszych lokali, kelnerki tu też nie uświadczysz. Bo to – jakby nie było – muzułmański kraj, a tradycja zabrania kobiecie wchodzić do czajchany.
Ci, którzy nie gapią się w ekran zawzięcie grają w nardy – grę planszową przypominającą warcaby. Przy każdym szklaneczka z dymiącą herbatą. I… żadnego innego trunku. Niektórzy zamawiają fajkę wodną. Podejrzewając, że w tym tkwi tajemnica dobrego nastroju biesiadników też prosimy o sziszę. Po kilku machach ze zdziwieniem zauważamy, że obok zwykłego tytoniu i wody wewnątrz jest tylko kawałek jabłka. Dla lepszego aromatu.

Znowu piłeś!

Przy herbacie i dymiącej fajce spędzamy kilka godzin rozmawiając z Anarem o kobietach, których tu nie ma i być nie może. Choć w mieście już jest pierwsza pizzeria, gdzie można chodzić całymi rodzinami i pojedyncze restauracje, które otwierają swe podwoje dla wszystkich. Ale to wciąż mało.
W końcu, trzeźwi jak nieszczęście wracamy do domu. Jest północ. Anar delikatnie przekręca zamek w drzwiach, wchodzimy do mieszkania na palcach, po omacku zdejmujemy buty. I wtedy zapala się światło. Choć w obcym języku, słyszymy jakże znajome słowa: No i gdzie znów byłeś!
Są sytuacje które nastąpić po prostu muszą. Bez względu na kulturę, szerokość geograficzną i zawartość alkoholu we krwi.

Author : Józef Figura

Dziennikarz Tygodnika Podhalańskiego i trener, właściciel firmy szkoleniowej Warsztat Medialny. Prowadzi warsztaty dla dziennikarzy, pracowników mediów, ale także zajęcia dla studentów oraz uczniów. Właściciel sklepu internetowego ze sprzętem przydatnymi w dziennikarstwie i nie tylko.