Śmieciowe jedzenie – media kontra zdrowe odżywianie

Zdrowe odżywianie w szkole

Ze szkół zniknęło śmieciowe jedzenie. Do chóru jego zwolenników dołączają dziennikarze wyśmiewając ustawę o zdrowym odżywianiu w szkołach.

Medialna histeria rozlała się nad najnowszymi przepisami dotyczącymi zdrowego żywienia w szkołach. Jeszcze dwa miesiące temu w podstawówkowych sklepikach królowały chipsy, fastfoody i słodycze. Wszystko szło jak ciepłe bułeczki ku radości ajentów czy samorządów uczniowskich, które z prowizji dofinansowywały szkolne wycieczki.

Płacz za śmieciowym jedzeniem

Po wakacjach szkolna rzeczywistość się zmieniła. Ministerialna decyzja jednym zamachem wyrzuciła ze szkół śmieciowe jedzenie. I zamiast aplauzu, na pomysłodawców spłynęło wiadro pomyj. Bo dzieci, jak mają kupić to i tak kupią sobie chipsy, tyle, że w sklepie po drodze. A w szkole będzie szara strefa, bo co bardziej przedsiębiorcze maluchy będą opychać karbowane ziemniaczki wysmażone w oleju na sztuki, spod ławki i to z lichwiarską prowizją.

Łkają ajenci, że interes się nie opłaci, bo każdy, kto zna się na żywieniu uczniów wie, że ci bez cholesterolowo – cukrowej bomby nie są w stanie się skupić.

Żalą się matki i ojcowie, że ich pociechy będą chodzić głodne. Już widzą jak maleństwa na przerwie siedzą na drzewie i wpieprzają mirabelki, a z murawy orlika wyżerają szczaw, by uniknąć głodowej destrukcji.

Targają włosy z głów nauczyciele, że ustawodawca znów wylał dziecko z kąpielą, bo za jednym zamachem usunął ze szkolnych korytarzy automaty z kawą i herbatą, bo te są słodzone cukrem, a nie zdrowym miodem. A jak ma żyć ciało pedagogiczne bez strzału lukrowanej kofeiny na każdej przerwie?

Słychać szloch tłuściutkich maluchów podczas lekcji wuefu wygrzebujących spomiędzy klepek parkietu sali gimnastycznej resztki orzeszków ziemnych niedojedzonych podczas ceremonii zakończenia roku.

Cieszy się tylko mściwa minister, co to – wiadomo – sama nie zje i drugiemu nie da.

Szansa na zdrowe odżywianie

Czytając prześmiewcze artykuły czy oglądając wręcz szydzące materiały w telewizji – po raz kolejny miałem odnieść wrażenie, że wszystko jest totalnie do dupy. Znów. Jak zwykle. – A nie mówiliśmy? – kpią koledzy dziennikarze dookoła.

Początkowo łapię się za głowę i ja. Ale po przepiciu szklaneczką czystej (wody) i przegryzieniu jabłkiem, co to go Putin nie chciał – przychodzi otrzeźwienie. Przecież wreszcie moich dzieci nie będzie kusić unoszący się ze sklepiku na przerwie zapach chipsów, którego w domu nie uświadczą. Nie ulegną magii butelki coli łypiącej kolorową etykietką z półki. Nie skuszą się na chemiczny konglomerat rozpuszczalnej kawy, sztucznej śmietanki z furą cukru serwowany z automatu stojącego na korytarzu niczym jednoręki bandyta. Śmieciowe jedzenie znika.

Przypomina mi się akcja, którą parę lat temu próbowaliśmy rozkręcić w Tygodniku Podhalańskim. Daliśmy jej hasło Misja Kanapka. Sprowadzała się do tego, by w sklepikach szkolnych na Podhalu sprzedawać normalne bułki – z plasterkiem szynki czy sera, sałatą, pomidorem itp. Kanapki można byłoby kupować w sklepie, albo – co lepsze – mogliby je na przerwach czy zajęciach praktycznych przygotowywać sami uczniowie. I sprzedawać z zyskiem, który zasiliłby fundusze wycieczkowe.

Nie chwyciło. Nie mogłem zrozumieć dlaczego. Nawet, gdy ktoś próbował, to szybko okazywało się, że albo ajent nie życzy sobie konkurencji dla swego asortymentu, albo nauczyciel odpowiadający za sklepik nie chce ryzykować towarem, który na drugi dzień będzie nieświeży. I nie przyniesie prowizji jaką zaoferuje akwizytor przywożący chipsowy syf do szkoły.

Mimo zachęt, publikacji i zwerbowaniu do współpracy nawet sanepidu – Misja Kanapka umarła śmiercią naturalną niechciana tak naprawdę przez nikogo. Nawet mimo przykładów, że zrobione na godzinie wychowawczej zdrowe śniadanko zniknęło w minutę, a dowożone ze sklepu bułki – rozchodziły się w każdej ilości.

Wydawało się, że jesteśmy skazani na pokolenie tłuściochów i nic nas nie nauczył przykład otyłych amerykańskich czy angielskich dzieciaków.

I nagle – cud! Wystarczyło jedno rozporządzenie, ministerialny ukaz – i cały śmietnik ze sklepików wyparował.

Kulawe prawo ale prawo. Na zdrowie!

Daleki jestem od twierdzenia, że przepis i sposób jego wprowadzenia są idealne. Pewnie wiele rzeczy można dopracować, a niektóre, zbyt restrykcyjne regulacje, poluzować. Ale nie potępiajmy w czambuł wszystkiego! Wytykajmy błędy i chwalmy to, co dobre. Bo nasze głosy też się liczą. W tym przypadku lepsze jest kulawe czy niedopracowane prawo niż wolna amerykanka. A ceną w tym wszystkim nie jest plajta jakiegoś ajenta ale zdrowie i życie także twojego dziecka.

Author : Józef Figura

Dziennikarz Tygodnika Podhalańskiego i trener, właściciel firmy szkoleniowej Warsztat Medialny. Prowadzi warsztaty dla dziennikarzy, pracowników mediów, ale także zajęcia dla studentów oraz uczniów. Właściciel sklepu internetowego ze sprzętem przydatnymi w dziennikarstwie i nie tylko.