Jak zrobić bożonarodzeniową szopkę

Jak przygotować się do świąt? Od tygodni opowiadają o tym wszystkie media. A ja buduję swoją betlejemską stajenkę z opowieści, historii i sylwetek ludzi niedawno spotkanych na dziennikarskiej drodze. Jest jedyna. Naprawdę cudowna.
W mojej szopce widzę tych, którzy na co dzień emanują dobrem. Jak pastuszkowie – nie święci, czasem może wręcz przeciwnie, a znaleźli się w miejscu, które okazać się miało centrum wszechświata. I zmienili się sami. Zmienili też innych. Dzięki betlejemskim juhasom okazało się, że kontakt z Nieskończonym może mieć zwykły śmiertelnik. Nie za zasługi czy „heroizm cnót”. Ale ot tak, po prostu – za to, że znalazł się tam, gdzie się znalazł. Nawet jeśli był to tylko przypadek.
Szopka żywa
I ustawiam sobie w tej stajence ludzi, których jako dziennikarz spotkałem czasem zupełnie przypadkowo, a przewrócili moje wyobrażenie o świecie. Wybebeszyli paskudny stereotyp, że ludzie są źli, roszczeniowi, leniwi i przepełnieni chęcią odwetu. Przecież jak obejrzę telewizyjne newsy to nie sposób obyć się bez takiego wrażenia. Media kreują swój świat. Prawdziwy jest zupełnie inny.
Szopka, która stoi w kościele jest podwójnie sztuczna. Plastikowością figurek i ich teatralnych gestów. I tak sobie podkładam pod te postacie osoby autentyczne. Niekiedy spotkane dopiero co. I moja betlejemska stajenka nabiera ciepła. Życia. Osobowości.
Jest w niej miejsce nie tylko dla Świętej Rodziny, ale i tych, których sobie koło Niej ustawiam. Nie wymyślam tu rankingu zasług. To nie odzwierciedlenie skali dokonań. Po prostu – moi rozmówcy, których spotkałem na dziennikarskiej drodze. I zrobili wrażenie na mnie i innych. Mnie i innych potrafili choć odrobinę zmienić. A przynajmniej skłonić do zastanowienia.
Angie drobne kroczki radości
Pewnie musiałaby się tam znaleźć postać na inwalidzkim wózku. Takie lustrzane odbicie Angie – Angeliki Chrzpkiewicz – Gądek z Zakopanego. Dziewczyny, która choć choruje na zanik mięśni postępujący nieodwracalnie – jest emanacją radości. Nigdy nie spotkałem osoby tak tryskającej optymizmem. Potrafiącej tak dokładnie wyciskać z życia każdą jego krople. I radością potrafiącą zarażać. Po rozmowie, nawet krótkiej, wywróci ci się pogląd na świat. Zdziwisz się tym, dlaczego ludzie potrafią walczyć o codzienne głupoty podczas, gdy prawdziwe życie i jego sens przecieka im gdzieś między palcami.
Zastanawiasz się jaki projekt opracujesz jutro w pracy? Ile zarobisz pieniędzy? A nie zastanawiasz się ile zrobisz kroków. To dla ciebie oczywiste. A ona je liczy. Im więcej, tym kwitnie poczucie, że jest dobrze. Tyle, że te dzienne kroki nie liczy w tysiącach, ani nawet nie setkach. Tylko dziesiątkach. I cieszy się każdym. Jak dziecko. Zarażając swym śmiechem każdego.
Angie chce być mówcą motywacyjnym. Właściwie – jest mówcą. Może bez profesjonalnego przygotowania jak setki biznesowych oratorów. Ale z bagażem doświadczeń i przeżyć, które wywracają do góry nogami teorie coachów wciskających ci swoje teorie motywacyjne. Czy jest ktoś, kto zmotywuje cię choć w części tak jak Angie, piękna dziewczyna tryskająca radością na inwalidzkim wózku?
A skąd tu Żyd w szopce?
W mojej tegorocznej stajence nie mogłoby zabraknąć miejsca dla trójki moich bohaterów Historii Żydowskich. Ocalanie zaginionego świata stało się ich pasją. Bez względu na pracę. Urszula Antosz – Rekucka jest katechetką, która potrafi na lekcji religii skupić młodzież wokół płonących świec menory. Kładzie kłam powtarzanemu stereotypowi, że katolik to antysemita. I z uporem upamiętnia wymordowanych starszych braci w wierze.
Grzegorz Miśkiewicz z kolei dokumentuje. Jako muzyk i kompozytor, a także doktor historii, którą ukończył na Uniwersytecie Papieskim. Pokazuje żydowski Jordanów takim jaki był. I niełatwe, wojenne relacje pomiędzy Polakami i Żydami. Bez unikania odpowiedzi na kłopotliwe dziś pytania.
Nie może tu zabraknąć też Narcyza Listkowskiego. Z zawodu elektryka i budowlańca. Ale pasjonata, który odkąd odkrył pod podłogą swego komunalnego mieszkania ma rytualną łaźnie (mykwę) odkrywa po kolei niezwykłe historie rabczańskich Żydów.
Miłość po grób
W tegorocznej szopce musi tu pojawić też Paweł Bała. Człowiek młody i niezwykły, który chorując na stwardnienie zanikowe boczne (SLA), przykuty do wózka i coraz mniej sprawny potrafił zorganizować stowarzyszenie Dignitas Dolentium, pomóc innym chorym i zmobilizować tak wielu ludzi do działania. Na chwilę świat sobie o nich przypomniał przy okazji akcji, która jak nagle wybuchła i szybko zgasła. Ice Bucket Challenge na całym świecie przyniosła ogromne pieniądze na leczenie. Ale Paweł działa stale, metodycznie. Dobrze wie, że akcja jednorazowa musiała się skończyć. I robi swoje. Już praktycznie nie mówiąc nic.
Jest przy żłóbku Wiola Brzeźniak. Jest w dwójnasób – w mojej pamięci i zapewne osobiście. Swojej walki o oddech nie wygrała. Mukowiscydoza, choroba śmiertelna i straszna wygrała. W końcu zabrało tlenu. Oddech był już zbyt płytki. Odeszła. Młoda, piękna i szczęśliwie zakochana. Po grób.
W mojej szopce nie ma duchownych. Nie dlatego, żebym był antyklerykałem. Po prostu – ci świeccy byli fajniejsi. Nie ma polityków. Wiadomo. Brakuje osób znanych i powszechnie szanowanych. Ale dla nich także w Betlejem miejsca zabrakło. No, może poza trzema Mędrcami ze Wschodu. Ale pewnie dziś ich wyrzucilibyśmy na zbity pysk. Bo obcy, no i ze wschodu.
Zresztą Jezusa, uchodźcę też pewnie byśmy dawno temu deportowali. Szczęśliwie zamknął się na klucz w Tabernakulum.
W mojej szopce zamiast drewnianych figurek stają postaci z krwi i kości. Te, które w jakiś sposób mi ukazały swojego Boga. I tchnęły ożywczego ducha. Przewijają się w niej wciąż. Nie tylko ci, których wymieniłem. Jest ich mnóstwo. Bo ludzie są z gruntu dobrzy – jak przekonywała mnie Barbara Wilamowska opiekująca się więźniami w stowarzyszeniu Probacja.
*